- Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy słyszę opowieści niektórych artystów o heroicznych bojach z cenzurą i dyrektywami, jakie musieli toczyć w PRL-u - mówi były organizator Bielskiej Zadymki Jazzowej
Ewa Furtak: Ostatnio wszędzie za mną chodzi piosenka zespołu Weekend "Ona tańczy dla mnie". Według mnie coś okropnego, ale wielu ludzi lubi jej słuchać. Skąd się biorą takie muzyczne gusta?
Marcin Jacobson: Jednym z powodów jest nasz pogłębiający się prymitywizm. Dotyczy on nie tylko gustów muzycznych, wystarczy posłuchać, jak mówią politycy i komentatorzy, co wypisują dziennikarze, co lansują radio i telewizja. Posługujemy się coraz uboższym językiem, słuchamy coraz prostszej muzyki, śmiejemy się z coraz głupszych dowcipów i oglądamy coraz głupsze filmy. Wynika to między innymi z tego, co stało się po drugiej wojnie. System, który wtedy nastał, robił wszystko, byśmy zapomnieli o naszych korzeniach i tradycji. Odciął społeczeństwo od wzorców, pozbawił autorytetów i gwiazd. Usiłowano tworzyć nową tradycję, nowe wzorce, ale z marnym skutkiem. Spora część społeczeństwa zaczęła funkcjonować w obcych dla siebie warunkach, do których bardzo chciała się przystosować, ale nie miała jakichkolwiek wzorców. Myślę, że m.in. dlatego tak szybko zapominamy o własnych korzeniach.
Ale w dalszym ciągu nie wyjaśnia to fenomenu zespołu Weekend, a wcześniej np. disco polo.
- Kiedyś długo lansowano u nas zespoły pieśni i tańca, letnie piosenki o rydzach i biedroneczkach, ale z czasem wybuchło zainteresowanie muzyką Zachodu. Był to rodzaj sprzeciwu wobec tego, co młodym ludziom zafundowali starsi. Gdy ta nowa muzyka zaczęła być coraz bardziej złożona i głośna, a teksty coraz bardziej niezrozumiałe, niektórzy zatęsknili do czegoś prostszego. I to jest właśnie disco polo, które sprowadza się do bitu serwowanego w tempie zbliżonym do ludzkiego tętna. To była muzyka idealnie nadająca się do zabawy, na festyny i wesela. Na początku nie było to jeszcze takie złe, ale dziś wystarczy odpowiedni program komputerowy i trochę zabawy myszką, a człowiek głuchy jak pień może się stać artystą.
Wracając do grupy Weekend, mnie jej piosnka nie przeszkadza, choć mam wątpliwości, czy jest to muzyka. Sklecenie tych kilku nut nie mogło się wiązać z jakimkolwiek wysiłkiem intelektualnym, czyli najpewniej zadziałał przypadek. Taką melodyjkę wielokrotnie zagrało zapewne każde dziecko, które miało do czynienia z klawiszem. Nie przeszkadza to wykonawcy bredzić o magii nut, na co nabrały się media. Gdyby nie to, że wszystkie telewizje kilkadziesiąt razy pokazały felieton o tej piosence, jej popularność ograniczałaby się do wiejskich festynów i weselisk, a tak zrobiono jej bezpłatną reklamę.
Dlaczego zespół Weekend stał się aż tak popularny?
- Na początku musi być prosta piosenka, która wpada w ucho. A jeżeli potrafimy zrobić jej odpowiednią promocję, to sukces jest niemal pewny. Wiąże się to oczywiście z bardzo poważnymi profitami, więc prędzej czy później powstają nieformalne lobby, grupy zainteresowań dbające o to, by większość tego tortu trafiała tam, gdzie powinna. Zauważmy, że większość naszych medialnych gwiazd, najczęściej występujących w telewizji, raczej nie występuje na imprezach biletowanych, bo woli nie ryzykować grania przy pustej sali. Kilka lat temu doświadczył tego zespół Feel, będący wtedy u szczytu popularności, który trzykrotnie usiłował zagrać w Bielsku-Białej. Co jakiś czas zdarza się, że gdy wspomniane grupy zainteresowań zbytnio blokują dopływ świeżej krwi i nie słuchają tego, co im podpowiada społeczeństwo, pojawia się spontaniczny ruch oddolny. Najlepiej widać to na przykładzie mody na disco polo, która wybuchła, gdy w mediach królowali rock, nowa fala i artyści progresywni. Twórcy disco polo wyczuli ten rozdźwięk między podażą a popytem i świetnie wykorzystali sprzyjające okoliczności. Za psie pieniądze nagrywali zwykłe weselne zespoły, ich piosenki rozprowadzali na kasetach po bazarach, gromadząc pokaźne fortuny. Wtedy gwiazdy disco polo lansowane były pocztą pantoflową, a ich nagrania rozprowadzano metodą obwoźną. Dzisiaj pozornie te funkcje przejął internet. Można tam wrzucić to, co się tylko komuś podoba, ale nieprawdą jest, że jeżeli coś jest naprawdę dobre i nośne, to prędzej czy później zostanie zauważone. Nie wierzę w tych wszystkich artystów, którzy tą drogą zrobili kariery. Być może przez internet zwrócili na siebie uwagę, ale dalej wspierali ich już profesjonaliści z dużymi pieniędzmi. Niejednokrotnie okazywało się już, że samorodne talenty znikąd są dokładnie przemyślanym i zrealizowanym wytworem ludzi z branży. Moim zdaniem za zespołem Weekend, tak jak za grupą Feel przed laty, stoi branżowe lobby.
Czyli to wszystko jest jedną wielką manipulacją?
- Tak to właśnie widzę. W pogoni za zyskiem światowa muzyka jest systematycznie unifikowana. Najpierw zadbano o to, by ograniczyć liczbę lokalnych, krajowych gwiazd. Potem o to, by zunifikować regionalne i kontynentalne gusta, a teraz robi się wszystko, by na całym świecie wszystkim podobało się to samo. Dlatego cała nowa muzyka jest na jedno kopyto. Dlatego w pewnym momencie swojej kariery Małgorzata Ostrowska zaczęła śpiewać i wyglądać jak Madonna. Wytwórnie nie szukają oryginalności i indywidualności, tylko powielają sprawdzone już wzory. Tak jest łatwiej i zyskowniej. Siła sztuki i muzyki tkwi w jej różnorodności, a światowy show-biznes robi wszystko, by jak najbardziej spłaszczyć jej spektrum.
A jak wyglądało to w Polsce?
- W latach 60. i na początku 70. w Polsce królował bigbit. Termin ten wymyślił Franciszek Walicki, dziennikarz, twórca kilku zespołów i autor tekstów. Maczał też palce w organizacji pierwszych festiwali jazzowych i to on sprowadził rock'n'roll do Polski. Władzom nie podobała się ta moda i amerykańska nazwa, więc zaadaptował neutralny, stosowany jedynie we Francji termin "big-beat", przetłumaczył go na polski i tym zwiódł strażników jedynie słusznej ideologii. Wcześniej, w 1959 roku, założył słynny Rhythm and Blues, pierwszy polski zespół rockandrollowy, na którego koncerty przychodziły tłumy ludzi. Zainteresowanie nim było tak duże, że władze wystraszyły się i wydały grupie zakaz koncertowania w dużych salach. Zabawa przestała być opłacalna - zespół rozwiązano. Walicki natychmiast założył kolejne z polskimi nazwami: Czerwono-Czarni i Niebiesko-Czarni. Potem, by uwiarygodnić ich kulturotwórczą rolę, rzucił hasło: "Polska młodzież śpiewa polskie piosenki". To wystarczyło, by ten rockowy substytut zyskał w Polsce ogromną popularność i błogosławieństwo władz. Później nasze zespoły zaczęły jeździć na koncerty po Związku Radzieckim, gdzie zarabiały ogromne pieniądze, więc po macoszemu traktowały nasz rynek. Branżowy układ przestał być drożny, co spowodowało wybuch Muzyki Młodej Generacji i powstanie festiwalu w Jarocinie. Gdy wszystko nabrało rumieńców, nasz rynek mienił się wszystkimi stylami i gatunkami muzycznymi. Nastał czas wielkich przeobrażeń, po których ponadnarodowe korporacje nakryły wszystko czapką i mamy to, co mamy.
Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy słyszę opowieści niektórych artystów o heroicznych bojach z cenzurą i odgórnymi dyrektywami. Faktycznie, ograniczeń było więcej niż dzisiaj, ale też łatwiej można było je obejść. Wystarczyło tylko chcieć, myśleć i wykazać się sprytem. Sam tego doświadczyłem w 1987 roku, gdy byłem dyrektorem festiwalu w Jarocinie.
Działaliśmy w trudnych i absurdalnych czasach, ale też te groteskowe sytuacje były dla nas źródłem niezłej zabawy, więc proponuję kolegom muzykom, by zamiast użalać się nad niedogodnościami tamtych czasów, uświadomili sobie, że dotyczyły one znakomitej większości społeczeństwa, a my byliśmy w o tyle lepszej sytuacji, że mogliśmy się tym bawić.
Z jednej strony słychać narzekania na miałkość polskiej muzyki, z drugiej np. Paweł Kukiz angażuje się mocno w politykę, za co wiesza się na nim psy. Może niesłusznie?
- Muzyka rockowa wyrosła z buntu, a artyści mocno angażowali się w politykę i sprawy społeczne, np. protestując przeciw wojnie w Wietnamie czy organizując koncerty Live Aid. Czasy się jednak zmieniły. Nastały dobrobyt, spokój i konsumpcjonizm, co odbiło się na muzyce. W miejsce zaangażowanego rocka pojawił się rock progresywny z pompatyczną muzyką i baśniowymi tekstami o smokach. Potem był zaangażowany punk rock, który bardzo szybko zneutralizowano nową falą, a gdy to się znudziło, ogłoszono czas brit popu i tzw. muzyki alternatywnej. Kryzys gospodarczy i ruch niezadowolonych trochę zmieniły tę optykę, ale wątpię, czy pojawi się w muzyce ktoś, kto stanie się dla ludzi prawdziwym autorytetem, a tym bardziej przywódcą. Muzyka w coraz mniejszym stopniu oddaje to, co się dzieje na świecie. To już nie te czasy, gdy "trąby obalały mury".
Podziwiam zaangażowanie Pawła, ale to, co głosi, kłóci się z rozsądkiem i moim postrzeganiem rzeczywistości. Przesada nigdy nie jest dobra. Poza tym trzeba się też umieć przyznać, że nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak sobie człowiek wymarzył. Andrzej Nowak, lider grupy Złe Psy, oskarżał niedawno rozgłośnie, że nie puszczają jego nagrań z przyczyn politycznych. Tymczasem piosenka, od której zaczęła się cała awantura, jest po prostu kiepska. Andrzej zrobił kawał dobrej muzyki z TSA i Martyną Jakubowicz, ale akurat to mu nie wyszło.
Co można zrobić, by poprawić jakość polskiej muzyki?
- Przede wszystkim trzeba zmienić system edukacji. Dzieci powinny mieć z nią świadomy kontakt od najmłodszych lat. W obecnym systemie nauczania kładzie się nacisk na odtwarzanie, powielanie i analizowanie muzyki, a nie jej tworzenie, interpretację i kreatywność ucznia. Poza tym warto uświadomić sobie, że nie tylko twórczość Chopina, Moniuszki czy Szymanowskiego jest naszym dziedzictwem kulturowym, bo są nim również muzyka rozrywkowa, bigbit, jazz i rock. Uważam, że tak jak państwo dotuje rekonstrukcję starych filmów czy nagrań symfonicznych, powinno również wspierać reedycję nagrań, które znajdują się np. w archiwach radiowych. Skoro na świecie króluje neo swing, dlaczego by nie wydać w ramach takiej akcji np. piosenek Marii Koterbskiej w starych i nowych aranżacjach? Na pewno byłoby to korzystne dla wszystkich, bo to przecież kawał naprawdę dobrej muzyki.
26 stycznia o godz. 19 w Design Bank przy ul. Gazowniczej 9 w Bielsku-Białej Marcin Jacobson zaprezentuje album "The Rolling Stones Warszawa '67". Spotkanie odbędzie się w ramach 15. Bielskiej Zadymki Jazzowej.
Źródło:
Gazeta.pl (Bielsko Biała)