Witamy,
Gość
|
TEMAT:
Królowie dyskotek - zarabiali kilka miesięcznych pensji... 2013/01/08 20:38 #18878
|
Królowie dyskotek - zarabiali kilka miesięcznych pensji w jeden weekend
Pewien wesoły chłopiec zapytał barmankę z Babylonu, jaki chciałaby samochód. A ona głupia odpowiedziała, że "tylko" poloneza. I na drugi dzień auto stało pod klubem. Kiedyś byli królami życia. Nocnego życia. Dziewczyny, alkohol i pełny portfel. Po jednym dobrym weekendzie mogli zarobić na auto! W epoce pustych sklepowych półek i ogólnej szarzyzny serwowali namiastkę zachodniego świata - na winylowych płytach kupionych od marynarzy. Dziś DJ (dee jay, disc jockey) oznacza tego, który miksuje, niemalże komponuje nowe utwory z muzycznych półproduktów. Liczy się bit, rytm. W latach 70. i 80. nazywali się "prezenterami muzyki" (prezenterami dyskotek). Pracowali nie tylko z gramofonem, ale przede wszystkim z mikrofonem. Byli bardziej wodzirejami niż "puszczaczami" płyt. Nie mieli MP4, minidysków i tej całej elektroniki, która pozwala tysiące piosenek zmieścić w "paluszku" podłączonym do laptopa. I wszystko "zmontować" w programie komputerowym. Grali z tzw. analogowych płyt, czasami nawet z kaset (CD stały się powszechne dopiero na przełomie lat 80. i 90). Zamiast adapterów Technicsa mieli krajowy sprzęt Unitra Fonica. Zamiast laserowego oświetlenia, najprostsze kolorofony. Ale ich kufer z płytami był magiczną przepustką do lepszego świata, magnesem przyciągającym piękne dziewczyny i dużą kasę. Szczecin - dyskotekowa potęga W Szczecinie kwitło wtedy życie nocne. Takie lokale jak Kaskada, Bajka czy U Wyszaka znała cała Polska. Dancingi i dyskoteki grało się w orbisowskich hotelach (Neptun, Arkona, Reda) i klubach studenckich (Pinokio, Trans, Kontrasty). Kultowym miejscem była Mała Scena Rozrywki (niedawno wznowiła działalność, przy pl. Szarych Szeregów, siedziba Szczecińskiej Agencji Artystycznej). W latach 70. powstały też pierwsze prywatne dyskoteki - Cafe Venus (przy ul. Łukasińskiego) i Adria na Pomorzanach (swego czasu ulubiony lokal pogoniarzy). Po roku 1989 - Palladium, Miami Nice, wspomniany Babylon. - Szczecin był dyskotekową potęgą. Didżeje stąd grali od Świnoujścia po Karpacz. A także w Poznaniu, Bydgoszczy, Warszawie, w słynnym Czarnym Kocie pod hotelem Victoria - mówi z dumą Janusz Kibała, szef Discolandu obsługującego imprezy rozrywkowe. Galerię znanych szczecińskich prezenterów otwierają Bogdan Bogiel i Bogdan Fabiański (dziennikarze radiowi i telewizyjni, startowali w latach 70.). W latach 80. triumfy święcił m.in. Janusz Szkwarek (nadal gra imprezy w szwedzkim Malmoe). Początek kolejnej dekady to pasmo sukcesów na Mistrzostwach Polski Prezenterów Dyskotek. - Pierwszy wygrał Piotrek Droński [obecnie handluje nieruchomościami, ma biuro w baszcie - red.], w 1993 r. ja, w 1995 Grzesiek Małecki [teraz gra m.in. w Senso i Grand Cru - red.] - wylicza Bogusław Ceglarski, jeden z najbardziej znanych szczecińskich prezenterów. - Mieliśmy najlepszą ekipę w kraju. Single od marynarzy. I z Berlina Albumy z zachodnią muzyką nie leżały w sklepie. Trzeba było je załatwić, sprowadzić. Od przysłowiowej cioci z Ameryki, od kolegi, który wyjeżdżał na zagraniczne kontrakty. Od kierowcy TIR-a czy stewarda pływającego na promach do Skandynawii. Głównym źródłem zaopatrzenia byli marynarze. - Od roku 1985 pracowałem w Szczecin Radio [tzw. stacja brzegowa, do utrzymywania łączności ze statkami - red.]. To było idealne zajęcie dla didżeja - śmieje się Ceglarski. - Wiedziałem, kto i dokąd płynie. Kiedy wraca. Co przywiózł. Korzystałem z układów, zdobywałem najnowsze płyty. Nowości można było też "trafić" w komisach, na Turzynie. Kosztowały kilka razy więcej niż płyta Wodeckiego w sklepie muzycznym, ale inwestycja szybko się zwracała (o czym za chwilę). Melomani i DJ-e spotykali się również na tzw. giełdach wydawnictw muzycznych. W Szczecinie organizowano je na Zamku, a później w klubie studenckim Kubuś przy ul. 5 Lipca. Najsłynniejsza odbywała się w Warszawie. - We wtorki w Hybrydach - wspomina Bogusław Ceglarski. - Wsiadało się rano w pociąg i wracało z kilkoma upatrzonymi singlami. Winyle z dyskotekowymi hitami szczecińscy DJ-e przywozili także z Berlina. - Berlina Zachodniego - uściśla Janusz Kibała. - Pamiętam nazwę sklepu: Automaten Kruger. Część to był salon z maszynami do gry, część - półki z płytami. Pamiętam: singiel kosztował 4,5 marki. Później 6. W przeliczeniu na złotówki to był majątek - stwierdza Gibała. Wyjazdy do Berlina zaczęły się pod koniec lat 70. Na paszporty służbowe. - Z rekomendacji wydziału kultury urzędu wojewódzkiego. Załatwił to Darek Stępień [DJ, a w latach 90. przedsiębiorca i szczeciński radny]. Formalnie jeździliśmy po materiały do pracy - wyjaśnia Szymon Kaczmarek, dziś znany radiowy głos. W latach 80. grał w najlepszych lokalach Szczecina. Zaczynał w Kontrastach, walizę płyt skompletował w kawiarni muzycznej Jubilatka przy al. Wojska Polskiego. - To był lokal gastronomiczny klasy lux. Jak Wierzynek w Krakowie czy U Fukiera w Warszawie. Bawili się tam prywaciarze, cinkciarze, cudzoziemcy. I piękne dziewczyny. Kelnerki też jak malowane - wspomina Kaczmarek. - Wieczorem dansing, a od 23 dyskoteka. Tylko dwie godziny, ale można było zarobić kilka pensji. Zdarte płyty, czyli gramy Chopina za "chopina" To jedna z DJ-skich legend. "I Like Chopin" - wielki przebój Gazebo z roku 1983. Grany na zamówienie, z dedykacją, za 5 tys. zł (na zielonym banknocie znajdował się wizerunek Fryderyka Chopina). - W połowie lat 80. w Szczecin Radio miesięcznie zarabiałem 5600 plus premia. Wychodziło 6,5 tysiąca. A z tak zwanych "boków" w dyskotece miałem w sobotę lekko kilkanaście tysięcy złotych - przyznaje Ceglarski. Jak to możliwe? Fantazja bawiących się. I moc waluty obcej. Dziesięć dolarów w kieszeni marynarza "ważyło" niewiele. Przeliczone na złotówki, według czarnorynkowego kursu, oznaczało pół miesięcznej pensji. - Zdarzały się "strzały" i po 100 dolarów - opowiada Kaczmarek. - Pamiętam też gościa, który regularnie przychodził do Jubilatki z bloczkiem nowiutkich "chopinów". Pieniądze kładł na stole i kelnerka wymieniająca popielniczkę dostawała jeden banknot! Za piosenkę z dedykacją też był "chopin", choć ten facet nigdy nie tańczył, tylko składał zamówienia. Kaczmarek opowiada o przebojach, które grało się w kółko. Aż - dosłownie - zdarła się płyta: "Sun of Jamaica", "Acapulco", "Felicita". "Sunshine Reggae", "Voyage, voyage", "Only You" "Wonderful life", hity Modern Talking, - Kiedyś w Zamkowej zagrałem ponad 30 razy "Words don't come easy" FR Davida. Non stop. Ponad godzinę. Facet płacił tak, jakby dziś 200 zł za każde odtworzenie. - Ja najwięcej zarobiłem na "Lambadzie". Trzy płyty z tym utworem "zajechałem" - wspomina Kibała. - Lambadę grało się po dziesięć razy z rzędu - potwierdza "Ceglarek". Pensji nie odbieramy Z tzw. koncertu życzeń podczas imprez DJ-e mieli ogromną kasę. Tak dużą, że nie chciało im się odbierać pensji (byli zatrudnieni w jednej z trzech instytucji - Polskie Stowarzyszenie Jazzowe, Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe lub Szczecińska Agencja Artystyczna). Za weekend dostawali kilkaset złotych. - Pamiętam, jak księgowa PSJ, pani Ela, wydzwaniała do nas i prosiła, żebyśmy odebrali pieniądze - wspomina Jerzy Krasiński (za DJ-ską konsoletą od 1980, w tym już ponad 20 lat w night club Tango). - Biuro mieściło się przy al. Bohaterów Warszawy, tam, gdzie kino Promień, a później Imperium. Nie chciało nam się zrywać przed południem, by odebrać parę groszy. Więc pani Ela jeździła po knajpach. Podpis, podpis, podpis. I dalej. Kwitowaliśmy, ale nikt pieniędzy nie brał. "Krasina" opowiada, jak którejś niedzieli o poranku, po dyskotece, wybrał się na giełdę po samochód. - Grałem w Dominie w Dąbiu. To był dobry weekend. Mówię do kolegi: po co mamy jeździć taksówkami? Wystarczyło na malucha - mówi. Królowie dyskotek wiedli królewskie życie. Mówią, że bardzo dużo kasy wydawali na płyty, ale też na luksusy - firmowe ubrania przywożone przez marynarzy, jeansy z Peweksu, kosmetyki. - Nikt nie chodził w koszuli z "pedeciaka" [PDT, czyli Państwowe Domy Towarowe, późniejszy Posejdon - red.] - komentuje Krasiński. Drogie było też wesołe kawalerskie życie. - Lubiłem pojechać taksówką do Warszawy. Albo z dziewczyną na weekend do Zakopanego - opowiada Kaczmarek. - Niektórzy koledzy na didżejowaniu dorobili się majątku, pozakładali firmy. Ja inwestowałem w siebie, czyli dobrą zabawę. Kaczmarek tłumaczy, że w latach 70.-80. nie tylko przy konsolecie leżało dużo pieniędzy. Kelnerki czy bramkarze też nie narzekali. - Jak przychodził dziesiąty danego miesiąca, dzień wypłaty, to w knajpach trudno było o wolne miejsce. Ci, którzy stali na bramce np. w Wyszaku, zarabiali tyle, co didżej - przekonuje. - Dyskoteki graliśmy od poniedziałku do niedzieli. Ludzie chcieli się bawić. W sklepach były puste półki, a na coś pensję trzeba wydać. Do dziś po Szczecinie krążą opowieści o tym, jak kelnerka z nocnego klubu zamiast napiwku dostała... mieszkanie. - A pewien wesoły chłopiec zapytał barmankę z Babylonu [al. Niepodległości, dzisiejszy Senso Dance Club - red.], jaki chciałaby samochód? A ona głupia odpowiedziała, że "tylko" poloneza. I na drugi dzień auto stało pod klubem - wspomina Kaczmarek. Voyage, voyage "wyszło" stąd Szczecin był najbliżej muzycznej Europy i świata. Najszybciej trafiały tu płytowe nowości. - Kilka przebojów ewidentnie "wyszło" stąd. Rok później bawiła się przy nich cała Polska. Przykład - "Voyage, voyage" Desireless czy "Reggae Night" Jimmy'ego Cliffa - przypomina Kaczmarek. Wylicza dyskotekowe hity przywiezione z zakupów w Berlinie. Nie na wszystkich się poznał... - Pamiętam, jak Darek Stępień, który najczęściej jeździł do Niemiec, wciskał mi kilka singli. Mówił: kupuj, kupuj, to będzie "chodzić". Ja się irytowałem. Pytałem, co to za dziwna muza? A to były na przykład "Kaczuchy". Pół roku później grało się to w nieskończoność. Szaleństwo na parkiecie - opowiada Kaczmarek. - W Berlinie odsłuchałem też po raz pierwszy Modern Talking. Ale nie kupiłem, nie wyczułem. Kiedy w połowie lat. 80 niemiecki duet królował na listach przebojów, Kaczmarek pracował m.in. w słynnej dyskotece Ewa w Świnoujściu. Bywali tam również - za konsoletą - Marek Karewicz (dziennikarz, popularyzator jazzu, fotografik, autor setek okładek płyt, m.in. zespołu Breakout i Czerwonych Gitar), a także Piotr Kaczkowski i Witold Pograniczny (legendy radiowej "Trójki"). - Jestem "Małyszem dyskotek". Skończyłem, gdy byłem na topie - podkreśla Kaczmarek. - Ostatni miesiąc mojego grania to Ewa, hotel Skalny w Karpaczu, Wodnik w Toruniu i Czarny Kot w Warszawie. Oczko na bramce, Janosik w Bajce Do najmodniejszych klubów panowie z walizą płyt często musieli wchodzić od zaplecza albo przez okno. W piątki, soboty taki był kocioł przed wejściem. Do Wyszaka trzeba było przyjść dwie godziny wcześniej, żeby mieć szansę na stolik. Imprezy nawet w dzień powszedni kończyły się o 5-6 rano (U Wyszaka to był najdłużej otwarty lokal społemowski). - A sylwestry o godzinie 10 czy 11 - śmieje się "Ceglarek", który pięć dni temu zagrał 31. imprezę sylwestrową. - Mój rekord to godzina 13 w świnoujskim Palermo. Nad ranem było więcej ludzi niż o północy, bo zjechali się z wszystkich lokali w mieście. W knajpach Świnoujścia i Szczecina spotkać można było wielu cudzoziemców - nie tylko Niemców czy Szwedów (bawili się na promach, a później np. w Kaskadzie), ale także egzotycznych Filipińczyków, którzy na kilka godzin zeszli ze statku. W portowym mieście dużo pracy mieli ludzie z półświatka: cinkciarze, przemytnicy, panienki. - Dziewczyny z fabryki, tak je nazywaliśmy - mówi Kaczmarek. - Wchodząc do Bajki lub do Wyszaka, widziało się te same twarze. Także "smutnych" panów w skórzanych kurtkach, czyli resort. Ubecy, milicjanci. Na bramce w Małej Scenie Rozrywki stał Marek M., "Oczko", później najbardziej znany gangster ze Szczecina. - Kontakt ze światem przestępczym w tej pracy był ewidentny - przyznaje Kaczmarek. - Nie wstydzę się tego, że znam wielu ludzi z półświatka z tamtych lat. Jedni są sympatyczni, inni nieco mniej. Opowiada historię "Janosika", który przyjechał do Szczecina z kilkoma ukradzionymi milionami złotych. Skromnie ubrany, niepozorny. - Obrobił w Łodzi jakiegoś paskudnego faceta. Oszusta, malwersanta. A to, co zabrał bogatemu, rozdawał. Komuś kupił telewizor, spłacił czyjeś długi. Dziewczynom z Bajki dawał tysiące złotych tylko za to, że zjadły z nim kolację - wspomina Kaczmarek. - U mnie też zostawił kupę forsy. "Przyszło panisko, zapłaci za wszystko", myślałem. Kilka miesięcy później po nocnych lokalach chodzili... milicjanci, zbierając informacje o dokonaniach "Janosika". Podobno szalał tak na przepustce z więzienia. Wrócił za kraty. Dedykacja od The Commodores Praca DJ-a to blaski i cienie. Powroty do domu nad ranem i hektolitry alkoholu nie wychodzą na zdrowie. - Mam przestawiony zegar. Nawet jak mam wolne, nie śpię do czwartej rano. Najlepiej wysypiam się od szóstej do południa - mówi Ceglarski. - Za konsoletą się piło. Dużo - stwierdza Kaczmarek. - Alkohol często staje się problemem. Ale w tym zawodzie są też niezapomniane momenty. Na przykład prowadzenie imprezy dla 5 tysięcy ludzi, jako support przed koncertem Safri Duo (Krasiński, Ceglarski), Dni Morza, miejskiego sylwestra, balu zamkowego (Kaczmarek, Ceglarski) czy koncertu Bad Boys Blue (na początku lat. 90 w Miami Nice), kiedy byli megagwiazdą europejskiej muzyki dance. Telefony do Grzegorza Skawińskiego z Kombii czy Jana Borysewicza z Lady Pank to nic nadzwyczajnego. - Miałem okazję poznać też Edytę Górniak, Urszulę, Krystynę Prońko, Andrzeja Krzywego z De Mono - wylicza "Ceglarek". W klubie Imperium zapowiadał występ m.in. Francesco Napoli. - Na Tall Ships' Races 2007 miałem przyjemność zapowiadać jedną z moich ulubionych gwiazd z okresu dyskoteki - The Commodores, z którymi kiedyś grał Lionel Richie - mówi z dumą Kaczmarek. - Podjechali limuzyną. Wielkie gwiazdy. Poszedłem do nich na zaplecze. Przedstawiłem się. Mówię, że byłem w latach 80. disc jockeyem. I przyniosłem stertę ich singli, które grałem w dyskotekach. Oni nie wierzyli, że w jakiejś Bolandzie ktoś ich płyty grał. Zobaczcie: jak to jest zniszczone - pokazywałem. Podczas koncertu właśnie "Nightshift" zadedykowali dla Szymona, przyjaciela ze Szczecina. Lista prezenterów W epoce PRL przy ministerstwie kultury i sztuki funkcjonowała Krajowa Rada Prezenterów Dyskotek, która co roku przeprowadzała egzaminy na prezenterów. Po zdanym egzaminie prezenter otrzymywał zaświadczenie: "Ministerstwo Kultury i Sztuki niniejszym stwierdza, że Ob..... ur. w.... posiada kwalifikacje prezentera dyskotek. Zaświadczenie uprawnia do świadczenia usług w charakterze prezentera dyskotek na rzecz instytucji prowadzących publiczną działalność artystyczną i rozrywkową". Pierwsza lista prezenterów dyskotek z podziałem na kategorie S, A i B została opublikowana w gazetach w 1974 r. Na liście znajdowali się m.in.: prezenterzy kategorii S - Jacek Bromski, Marek Gaszyński, Piotr Kaczkowski, Marek Karewicz, Krzysztof Szewczyk, prezenterzy kategorii A - m.in. Bogdan Bogiel, prezenterzy kategorii B - m.in. Bogdan Fabiański. Cały tekst: tutaj
Szkolenie (kurs obsługi) Korga pa3x, pa4x oraz Korga pa5x
Tel. 503-326-918 |
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji. |
- Jesteś tutaj:
- Start
- Forum
- Rozmawiamy....
- Rozmowy o muzyce
- Królowie dyskotek - zarabiali kilka miesięcznych pensji...